Konkurs literacki „Dziennik pandemiczny”
ŚWIAT W GRUPIE RYZYKA - WALERY BUTEWICZ, JACEK ADAMCZYK, MIŁOSZ TOMKOWICZ
Druga nagroda za "Dziennik wiosny 2020"
Błyskotliwe, pełne czarnego humoru aforyzmy, erudycyjna, autoanalityczna proza, zaskakujący poemat covidowy – Świat w grupie ryzyka zawiera zwycięskie prace konkursu Dziennik pandemiczny autorstwa Walerego Butewicza (1983), Jacka Adamczyka (1958) i Miłosza Tomkowicza (2000). Ogłoszony wiosną 2020 r. konkurs miał na celu wyłonić najciekawsze artystyczne świadectwa czasu pierwszej fazy pandemii. Prace docenione przez jury eksploatują formę dziennika na odmienne sposoby, ale łączy je wartość artystyczna, żywiołowy język oraz intelektualna śmiałość reprezentujących trzy różne generacje pisarzy.
O mnie w tym świecie:
Oto najważniejsza cecha tej prozy – wodzenie czytelnika za nos po to, aby się nauczył niedawania się za nos wodzić. Mamy więc atrakcyjne przeglądy lektur, koncepcji, pomysłów i braków pomysłu, ale autor nam te atrakcje sprowadza do sygnałów, niczego nie rozwija dalej niż potrzebna aluzja.
Proza to więc trudna, ale i wciągająca. Czujemy, że wchodzimy do Sezamu. Znakomity utwór, choć stawiający czytelnikowi solidne wymagania."
Jest jak być powinno (POBIERZ
CAŁY TOMIK .pdf)
Kraków czerwiec 2017 - wrzesień 2018
Tyle wystarczy
Za oknem popołudniowe napięcie zbyt ciepłego powietrza,
którego nieopisane aspekty zapewniają zatrutą oddychalność,
konieczną, aby jeszcze trochę maszerować, bo trudno
to nazwać spacerem, kiedy zjawiłem się powołując się
na ciekawość, pamięć, zazdrość albo brak alternatywy.
Potem usiadłem zdezorientowany, dawno tutaj nie byłem,
zadowolony, że raczej nie jest mi po drodze, nie jest na
drodze,
nie muszę tamtędy chodzić, a już na pewno nie
podążać, nie obierać za cel, nie patrzeć na zegarek, o
tej porze
nie mający żadnych istotnych spostrzeżeń i uwag.
Następnie zacząłem dostrzegać przechodniów,
odróżniać sposób poruszania od sposobu zamierania,
które jest naturalną konsekwencją bycia w tym miejscu,
dla kogoś, kto nie musi o tym myśleć, jak o
dokuczliwym wyrzuceniu poza z trudem znaleziony szlak.
Już było późno, jak dla mnie, wtedy czuję się trochę
rozdrażniony stratą czasu na rzecz wydarzeń obcych,
chciałem tylko żeby jeszcze coś przykuło uwagę, nadało
choćby złudzenie sensu, ale oczy już się zamykały,
a inne zmysły także stwierdziły, że już wystarczy.
Kiedy byłem źródłem,
kiedy urodziłem siebie w ciszy,
kiedy powstawałem niechcący,
nie zwracałem uwagi.
Miałem tylko puls,
moją prostą tkankę,
mój bezbarwny głos,
nie znałem opowieści .
Pojawił się dotyk,
zgadywałem istnienie,
planet i muchomorów,
ważki, liścia i kamieni.
Dostałem kilka dźwięków,
już na zawsze ze mną,
echo podziemne,
nieustanne oddechy księżyca.
Kiedy już żyłem,
kiedy otwarłem oczy,
kiedy tak już zostało,
poznałem zjawisko cienia.
Przyjdzie kilku uzbrojonych w zaschnięte
naczynia prostej bezmyślności,
wysłanych z dołu, gdzie ciągle trwa błotniste panowanie rozumu i
maszyny,
porządek kieruje wschodami i zachodami kolejnych epok brązu i żelaza,
nikomu nie wolno czerpać wzruszeń z pejzażu ukrytego w lesie.
Staną zmęczeni wokół nienarodzonej rzeki,
greckiej przepowiedni chaosu,
spadną pierwsze uderzenia żwiru, piasku, gliny, sprawnych rąk i przekleństw,
w samym sercu zatknięty sztandar na żelaznym drzewcu dokona całości,
nastanie cisza, gdy wrócą do swoich bliskich opowiedzieć o udanym dniu.
Kiedy nie byłem źródłem,
kiedy straciłem głos,
kiedy niepotrzebny odszedł,
mogłem powtarzać.
Wymieszałem krew,
z napojem roślin,
śmiercią pasikonika,
wygnaniem leśnej nimfy.
Zebrałem ślady,
pamiątki i fotografie,
dowody zdarzeń,
wracałem, wróciłem.
Myślałem, że można tego uniknąć;
zasłonić mgłą unoszącą wodę, ruchomym krzewem;
ominąć w zmęczeniu, w senności nawet,
i wypali się do iskry, która zostanie ze mną do jutra.
Powraca śpiewnym krokiem obcej kobiety,
odbiciem masztu i żagla na mokrej twarzy,
jak światło przesuwane od wyspy do wyspy,
jak dźwięk wydobyty z gardła ptaka.
Więc kulę się z przerażenia, że
jeszcze nie wracam,
nie potrafię zrozumieć północy na południu,
i czuję się porzucony przez zdrajców z moich stron,
kwiaty wyszyte na sukience, gest białej dłoni.
Pociągiem podróżowała zdegenerowana kobiecość.
(POBIERZ
CAŁE OPOWIADANIE .pdf)
Ze zbioru „Dla Was”, Kraków, 2003,
Wydawnictwo „Officyna”
Były to dziewczyny, kobiety, baby i panie. Dostosowały się do warunków
podróży. Rozmieściły się w przedziałach i na korytarzach. Zajęły
miejsca przy oknach, przy drzwiach, w przejściach i przed toaletami. Mężczyzna
ubrany w czarne spodnie, białą koszulę i ciemną kamizelkę przepychał wózek
z towarami opłaconymi w cenie biletu. W nieszczęsnym zestawie znajdowała
się także chusteczka odświeżająca o zapachu cytrynowym. Jak na tę porę
roku było duszno i nieświeżo. Kobiety otworzyły wilgotne szmatki i z
determinacją wytarły twarze, karki i dekolty.
DUŻE, RÓŻOWE NIC (POBIERZ
CAŁE OPOWIADANIE .pdf)
Duże Różowe Nic stało w kąciku i czekało aż ktoś je wymyśli. Mogło
jeszcze stać tak bardzo długo – no bo kto myśli o Niczym? Tylko czasami
bardzo starzy profesorowie z bardzo długimi brodami siadają wieczorem przy
zapalonej lampce
i zastanawiają się czy Nic istnieje. Tymczasem Duże Różowe Nic stoi i
czeka.
GROTESQUE „GROTESQUE” to zbiór pięciu opowiadań, nawiązujących do
najlepszych tradycji tego gatunku: nurtu łotrzykowskiego, fantasy, realizmu
i satyry. GROTESQUE to pochwała indywidualizmu i odnajdywania nadziei w
zmieniającym się gwałtownie świecie przeciętności, zmyślenia i wrogości”.
Na zbiór składają się opowiadania:
KIEDYŚ TRZEBA ZNOWU ODEJŚĆ (POBIERZ
CAŁY SCENARIUSZ .pdf)
Romana Brandstaettera powroty
Dramat
Cześć I
POCZEKALNIA
Starszy - człowiek w wełnianej marynarce, w
szaliku, stoi przy oknie. Patrzy. Obok siedzi mężczyzna w średnim wieku
– Przeciętny
Przeciętny
(podchodzi do Starszego)
Widzi pan tam coś, na co warto patrzeć?
Starszy
(odwraca głowę i patrzy ze zdziwieniem na Przeciętnego)
Zawsze jest coś interesującego dookoła
nas. Nie wydaje się panu?
Przeciętny
(ironicznie)
Nie wydaje mi się, zwłaszcza tutaj,
przecież tutaj nic się nie dzieje. Zgonili nas tutaj, niby to dla
sprawdzenia czy weryfikacji dokumentów, a tak naprawdę to pewnie bałagan
mają i samym nie chce im się zrobić porządku. Wszyscy musimy zgłaszać
się i podpisywać jakieś idiotyczne papiery. Pewnie i tak nic z tego nie
wyjdzie, jak zawsze. Co Pan widzi, na przykład?
Starszy
Właśnie widzę, że przed przejściem
dla pieszych po jednej stronie stoi mała dziewczynka, a po drugiej stara
kobieta; światło już dwa razy zmieniło się na zielone, a one obie nadal
nie przechodzą.
Przeciętny
No i co z tego? Co w tym interesującego?
…
Dlaczego stoją? Zgaduje pan?
KORZENIE TRAWY Dramat Tekst napisany dla „Teatru Polskiego” w
Bielsku – Białej, nie został przyjęty ponieważ w tym samym czasie ogłoszono
konkurs na nowego dyrektora Teatru , JA
Bohater: Piotr Stadnicki, plastyk,
filolog. lat 45-50, mieszka w Krakowie w pracowni malarskiej, od kilku lat
mieszka sam, rozstał się z żoną, ma dwóch synów, starszy – Janusz
(25) mieszka i pracuje za granicą, młodszy Marek (20) mieszka z matką
Marzeną Stadnicką.
Scena 1.
Światło powoli rośnie. Wpada przez duże
mansardowe okna. Oświetla długi stół oparty na koziołkach. Na stole pędzle,
farby, rysunki, długopisy itp. Szklanki z zaschniętymi resztkami herbaty,
kawy, puszki po napojach. Obraz przesuwa się po ścianach obwieszonych
rysunkami, reprodukcjami, fotografiami. Półki z książkami, odtwarzacz
CD, płyty, w prześwicie drzwi widać wąską kuchnię, którą od
pomieszczenia oddziela blat. Dużo szczegółów: taca z owocami, butelki,
albumy, książki, pod ściana otwarty notebook. Obraz przesuwa się w
kierunku łóżka. Pod kołdrą zarys postaci, obraz zatrzymuje się na
wystających spod kołdry nogach. Stopy zaczynają się poruszać.
Zza okna dolatuje hejnał z wieży kościoła
Mariackiego. Trudne przebudzenie. Obraz jest już ostry i zatrzymuje się na
postaci pod kołdrą. Ręce gwałtownie zrywają kołdrę z twarzy. Widać
Stadnickiego. Zarośnięty, włosy szpakowate z siwizną, broda, wąsy. Zmęczona
twarz.
Stadnicki
No i cholera nowy dzień się zaczął…Tylko,
po jaką nędzę to komuś potrzebne? Ale i tak – witaj poranku!
Wygrzebuje się z łóżka. Jest już całkiem
jasno. Wędruje do łazienki, po drodze włączając odtwarzacz płyt.
Radio.
Głos z radia:
„…dla wszystkich, którzy dopiero teraz włączyli
radioodbiorniki przypominamy, ze mamy piękny czerwcowy dzień, właśnie
minęła 11.00 i zapraszamy Państwa na nasz przedpołudniowy seans z muzyką
pod nazwą „ Chwalmy dzień póki trwa”. Na początek krótki utwór z
Wysp Zielonego Przylądka….”